Dwa lata temu zagrałem w Pamira, zaciekawił mnie i był to przyjemny wstęp do świata “Paxów”. Rok temu poznałem Pax Renaissance i zakochałem się bez opamiętania. Zaintrygowany twórczością Matta i Phila Eklunda, przyszła pora na kolejnego i zarazem najstarszego Paxa.
Pax Porfiriana zabiera nas do Meksyku u przełomu XIX i XX wieku, gdzie staramy się obalić rządzącego dyktatora Porfirio Díaz. Gramy jako wpływowe szychy w państwie, przedsiębiorcy i chcemy doprowadzić do rewolucji, a siebie ogłosić nowym przywódcą Meksyku. Eklund przyzwyczaił nas już, że jego tytuły są oparte na historii i tutaj nie jest inaczej.
Ten tytuł już od pierwszej rozgrywki zaintrygował mnie. Początek do lekkich jednak nie należał - specyficzny wygląd gry, tematyka oraz ikonografię trzeba najpierw przerzuć, aby ją przyswoić. Pewnie wiele osób to odrzuci. W praktyce Pax Porfiriana, tak jak pozostałe gry z tej serii, nie są takie straszne jak je malują. Znajomi sprawnie wytłumaczyli mi zasady i muszę przyznać, że reguł nie jest dużo, a te zazębiają się, są logiczne oraz tematyczne.
Największą trudnością, a zarazem zaletą gry jest sandboxowość rozgrywki oraz integracja między graczami. Gra otwiera przed nami szereg możliwości oraz dróg do zwycięstwa. Z jednej strony rozbudowujemy swoją tablicę o przedsiębiorstwa dające nam przychód, zatrudniamy partnerów oferujących swoje usługi, wysyłamy armie, rozwijamy kolej. Z drugiej strony współgracze tylko czekają aby wbić nam sztylet w plecy, przechytrzyć i ogłosić zwycięstwo.
Portfiriana w moim odczuciu ma najbardziej dosadne akcje ingerujące w poczynania współgraczy ze wszystkich poznanych mi Paxów. W pierwszej mojej rozgrywce, kolega zagrał kartę i rozmontował pół planszy. W innej, gracz doprowadzili do trwającej przez większość gry depresji, a ta odbiła się na ekonomii graczy, którzy zainwestowali w banki oraz przedsiębiorstwa.
Ta gra jest pełna intrygujących i mocnych zagrywek. Musimy śledzić poczynania pozostałych graczy i ich pilnować co robią, jakie karty kupują. Zagapienie się w swoją planszetkę i granie w “pasjansa” może się tylko źle skończyć. Bardzo przypadło mi to do gustu. Zmiany reżimu czy wydarzenia wywracają przebieg gry do góry nogami.
W każdej naszej rozgrywce występuje również efekt “uwalania lidera”. Gdy tylko jeden gracz wybije się przed szereg, to pozostali gracze jednoczą się i wspólnie próbują dać mu do zrozumienia, że nie da rady obalić dyktatora oraz ich.
Gdy jednak uda się doprowadzić do przewrotu, faktycznie daje to uczucie wygranej nad dyktatorem oraz pozostałymi graczami. Jest to trudne, a zarazem satysfakcjonujące.
Po zakończonej grze rozmowy nie przestają. Relacjonujemy nasze poczynania, jakie epickie historie tworzyły się w trakcie gry i co mogliśmy zrobić inaczej. Po powrocie do domu, dalej analizujemy rozgrywkę w rozmowach na Discordzie.
Mało która seria planszówek buduje tyle emocji. Może to dlatego, że gra jest bardzo klimatyczna, rozgrywka zażarta i pełna integracji.
Seria Pax jak i twórczość Eklundów stała się regularnym gościem naszych planszowych spotkań. W przyszłym tygodniu ruszamy w kosmos w
High Frontier 4 All, a za 3 tygodnie na tapetę wchodzi
Pax Transhumanity