Nie przypominam sobie, żeby któraś z przedstawicielek płci pięknej strzeliła fochem, bo ktoś ją zeżarł/odciął od zasobów w Dominant Species. W Survive! też gramy zwykle tak, że pary grają przeciwko sobie (nie ma nic bardziej zniechęcającego mnie do gry, niż słodka parka grająca w gry z negatywną interakcją...
ach misiulku nie zjem ci ludka, bo cię kochom).
Za to zdarzyło się, że po moim eleganckim zwycięstwie w Trajana nad facetem, który przez pół gry podkreślał, jak to on logicznie myśli, bo jest inżynierem, ów człowiek bardzo obrażony wstał od stołu i nie pożegnawszy się nawet ze mną i innymi współgraczami, po prostu wyszedł. Inni dwaj bardzo próbowali mnie przekonać, że gra jest zepsuta, gdy dwa razy pod rząd dość miażdżąco wygrałam w O:NI. Tego typu zaskoczeń i złości, że ,,dziewczyna mi dała wciry" doświadczam wielokrotnie częściej, niż fochujących koleżanek przy planszy.
No i teraz co, na podstawie tych doświadczeń (a trochę ich było na przestrzeni tych trzech lat, odkąd grywam naprawdę często i zaczęłam gry kupować) może powinnam założyć wątek ,,przegrywanie a mężczyźni" i postawić tezę, że faceci to nieumiejące przegrywać dzieciaki?
Tyle, że znam zarazem wielu facetów, którzy nie dość, że dzieciakami w żadnym wypadku nie są, to jeszcze są autentycznie dumni, gdy ich partnerki pokonają w grze ich kumpli i ich samych. Mam szczęście, że sama z takim człowiekiem jestem. Ale właśnie - może po prostu znacie za mało kobiet grywających w planszówki i na podstawie tych dwóch-trzech fochujących księżniczek próbujecie sobie wyrobić zdanie na temat ogółu? Proponuję to przemyśleć, zanim znowu polecicie jakimś stereotypem