No i cóż, przeczytałem. Szybciej niż się spodziewałem. Dlaczego? Bo książka ma jednak zdecydowanie mniej zawartości w porównaniu z pierwszą częścią. Nie sprawdzałem stron, ale wizualnie na półce, wygląda jak niemal o połowę chudsza. Z niejasnych dla mnie przyczyn, wciąż nie ma w niej indeksu (co jest tyleż dziwne, co upierdliwe). A co w środku?
... nic nowego. Właściwie, wygląda to jak jakieś dalsze odrzuty z bloga, powkładane trochę bezładnie. Jest jedna miniseria o rodzajach testerów - to może się podobać. Dalej jest ten nieszczęsny łamany angielski, który czytać się da, ale jednak razi. Tematy są poruszane po łebkach, z jakimś takim emocjonalnym ADHD, ogólnie widać, że w te posty są pisane na żywca, na gorąco, z emocjami, ważne jest przekazanie serca i emocji, a nie ułożenie treści czy wnikliwe zgłębienie tematu. Tak jak już pisałem wcześniej, taka forma broni się na blogu, w książce wypada słabiuchno.
Razić może już na samym początku perorowanie Ignacego, jakoby ludzie, którzy boją się, że im wydawnictwo zakosi prototoyp, to lunatycy bez zakotwiczenia w rzeczywistości. I o ile argumenty podane są rozsądne, to podane są tylko z jednej strony. Ponieważ designu nie da się zastrzec, prototyp w każdej chwili może zrobić każdy, a modyfikacje designu spokojnie można podciągnąć pod nowy produkt, argumentacje Ignacego są cokolwiek wątpliwe. Rozumiem, że ruch w interesie duży i dostają wiele prototypów, ale ten tekst zupełnie mnie nie przekonał. W starciu "nowy ludek" kontra "znane wydawnictwo", oczywistym jest, że to drugie będzie miało "benefit of doubt".
Gdzieś tam dalej jest chełpienie się tym, że po podpisaniu kontraktu z designerem, wydawca zastrzega sobie metodą "na kowboja", zmiany wszystkiego i wszędzie, bez konieczności uzasadniania czy proszenia designera o zgodę. Zdaję sobie sprawę, że to było nieco podkolorowane, ale i tak dziwnie to się czytało. Taki brak poszanowania czyjegoś pomysłu i przerąbanie jego gry na coś innego, niezbyt mi się podoba. Zresztą, Ignacy i tak kawałek dalej sobie zaprzecza, bo opowiada o tym, jak to z designerem współpracują nad tym i tamtym i pytają o zdanie. Więc jak tak strasznie nie jest, to nie wiem po co straszyć.
Na okładce widnieją tytuły Rattle Battle, Imperial Settlers, itd. Tylko na okładce, niestety. Zawiedziony, niczego o nowszych grach Portalu/Ignacego nie przeczytałem w książce. Powiedziałbym, że to już dość nieładne nadużycie.
Dalej mamy stretch goale, czyli artykuły krewnych i znajomych królika. Tutaj już lepiej się czyta (lepszy angielski, choć nie zawsze), ale tematy są w większości przypadków dość nijakie lub na tyle odległe dla polskiego czytelnika, że trudno się nimi zaciekawić. Na tym tle odcina się artykuł Bruno Faiduttiego - "What Stories do Boardgames Tell" (na blogu na razie tylko w wersji francuskiej -
http://faidutti.com/blog/?p=5288), fantastyczny tekst, który jest świecącą gwiazdą tej książki i spokojnie o kilka oczek wyżej niż wszystko pozostałe. Pozostali nie zachwycili: standardowe (i powtarzalne) teksty o tym, jak to jest być game designerem. Trochę razi infantylne "zapowiadanie" Ignacego każdego gościa mniej więcej tak samo: "kocham go, jest najlepszy". No kurczę
. Domyślam się, że to taki amerykański attitude się wkrada, że pozytywna atmosfera, miło fajnie i wszyscy są super cool i awesome, ale znów: takie rzeczy, to nie do książki.
Wszystko to razem do kupy, daje podobny obrazek jak w przypadku pierwszej części: fajnie że książka powstała, dobrze że jest, fajnie mieć jako takie memorabilium, jak ktoś lubi, pozostałym polecam jednak pożyczyć sobie od kogoś i przeczytać w tę godzinę czy dwie, bo szału ni ma. Takie 6/10 (artykuł Bruno - 9/10). Szkoda. Miałem duże oczekiwania i ogromną nadzieję, że to będzie jednak coś lepszego.
Na nową książkę już (nie)stety nie czekam, bo autor zdedcydowanie robi lepsze gry niż artykuły o nich. Skupmy się zatem na grach, a pisanie Ignacego lepiej przyswajać sobie doraźnie na blogu - tam działa lepiej.