W piątek zapoznałem się z nową propozycją Knizii: El Dorado i odświeżyłem starego znajomka: London.
El Dorado - czyli wyścig do mety (->mitycznego El Dorado) w klimatach podróżniczych.
Ruch - przedzieranie się przez kilka różnych typów terenu - umożliwiają zagrane karty. Startowe karty w miarę postępu gry zastępuje się w swojej talli lepszymi, które nabywa się drogą zakupu (tzw. deck-building).
Nastawiałem się na kupno tej gry po obejrzeniu kilku playthrough, gdzie były emocje i fajne dylematy. Niestety w piątek niewiele tego doświadczyłem. Ot, wykładało się karty, szło do przodu albo/i coś tam się kupowało... i tyle.
Ale graliśmy na najprostszej trasie i może ona jest taka niezbyt emocjonująca.
Chętnie jeszcze zagram, ale już na szlaku 'hard', no i z kafelkami specjalnymi, które można pobrać po 'dotknięciu' pola z górą (kolejny wybór: czy podążąć najkrótszą trasą czy lekko zboczyć aby pobrać kafelek).
Mam wrażenie, że niektóre z playthrough, które oglądałem odbywały się właśnie na trudnych szlakach i może dlatego były tak ciekawe. Może.
Trasę łatwą, na której graliśmy polecam tylko do bardzo lajtowego grania rodzinnego.
London - nieco zapomniana klasyka w wykonaniu M. Wallace'a. Powrót do tej gry po 3 latach był bardzo odświeżający i - jak dla mnie - mocno satysfakcjonujący.
Wreszcie coś Wallace'owego co jest w stanie przetrwać próbę czasu
Zrobilem całą masę błędów, ale moim współgraczom nie poszło najlepiej (a niektórym nawet bardzo źle
) i jakoś wyszarpałem zwycięstwo. Innych pogrążyła albo monstrualna bieda albo wręcz przeciwnie - idealnie czyste, ale za to nijakie ulice - bez pomników i prestiżowych, charakterystycznych gmachów.
Największym miłośnikiem i sponsorem biedaków był staszek, więc nie omieszkałem podesłać mu za pomocą policyjnych pałek kolejnej grupy imigrantów. Niestety londyńska łże-prasa z Fleet Street obsmarowała mnie, że to niby w moich dzielnicach źle się dzieje i do mnie też trafiły te przeklęte czarne kostki. Małym pocieszeniem jest fakt, że ten czarny PR zemścił się po wiekach. W 2016 roku ostatnia redakcja gazety wyniosła się z Fleet Street...
Paradoksem jest, że staszek od początku zafundował sobie tereny krykietowe Lord's, które sukcesywnie czyściły biedę z jego okolic, ale jego lordowie tak się zatracili w grze w krykieta, że zapomnieli o całym świecie i tłumach biedoty pozbawionych zarówno kanalizacji jak i światła lamp ulicznych. Ważne żeby mecze były oświetlone - jaasne...