rattkin pisze:Z całym szacunkiem, ale brzmi to niewiarygodnie. Jeśli ktoś zna język i sprawnie się nim posługuje, to będzie z tego faktu chętnie korzystał - ostatecznie, u licha, nie spędził dziesiątek godzin na uczeniu się, by potem tego języka nie używać!
Widzisz, problem w tym, że właśnie myślisz tak jak ja. Mi się to też wydaje logiczne i spójne, ale nie wszystkim, bo też nie wszyscy uczą się języka z pobudek wewnętrznych*. Dlatego napisałem, że sama znajomość obcego języka nie oznacza tego, że gra w grę w obcym języku będzie dawała satysfakcję. Dla wielu osób proces tłumaczenia w głowie jest świadomy i to ciężka praca. Znałem kiedyś gościa który przepracował w Niemczech ponad dekadę, a do dziś niemieckiego nie znosi i nie chce mieć z nim nic wspólnego (a nie jest germanofobem - po prostu nie lubi języka). Są tacy ludzie - nie wiem ilu ich jest, ale wiem, że są - i wiem, że komuś, kto języka angielskiego zaczął się uczyć tak jak ja: ze względu na to, że otwierał mityczne wrota do świata sztuki (książek, filmów, gier), ciężko to zrozumieć albo nawet się wokół tego okręcić.
*Wieki temu podczas moich pierwszych studiów, gdy byłem na drugim roku, magicznie w połowie semestru dołączył do nas młody ksiądz. Zapytany o to, jak to się stało, okazało się, że biskup oddelegował go do zrobienia doktoratu z logiki w trybie przyśpieszonym, więc miał obrabiać dwa lata zajęć każdego roku. Jestem pewien, że ten doktorat zrobił, ale nigdy nie zapomnę jego przygnębionej twarzy człowieka, który utracił kontrolę nad własnym życiem. To tak przy okazji tego, że można umieć, ale nie znaczy, że się radośnie korzysta.
EDIT:
rattkin pisze:czasem autentycznie może się "wydawać", że się językiem dobrze operuje, do czasu aż własnie trzeba go sprawdzić w boju w niekonwencjonalnej sytuacji.
To znowu inne rzeczy jeszcze, bo jak się ma oblatany język biznesu, to jeszcze nic nie znaczy dla normalnych konwersacji, a tym bardziej dla abstraktu gry. Ja na przykład miałem w drugą stronę, bo moje umiejętności językowe początkowo były nieprzydatne biznesowo. Przez lata naoglądałem się masy niby wykształconych i kulturalnych ludzi na sztywnych afterparty po spotkaniach, drętwych meetingach około-konferencyjnych - alkohol pomaga, ale nieznacznie, bo wtedy wiele rzeczy jest "fuck" i "fucking", co jest zabawne przez pierwsze 5 minut może, ale generalnie żenujące. Oczywiście, możemy powiedzieć, że ludzie którzy tak robią to symulanci którzy karierę w biznesie międzynarodowym zrobili na google translate, ale bezpieczniej chyba założyć, że przypadki są różne, a jak są różne, to w grę wchodzi szeroki wachlarz stopni znajomości i powodów tychże. Osobiście, prawie zawsze znajdowałem kogoś, z kim w takich sytuacjach można porozmawiać na poziomie i w ten sposób spędzić fascynujące godziny autentycznej wymiany kulturowej, ale zbyt wiele widziałem odmiennych przypadków, by myśleć, że jest tylko 1 i 0: albo się umie, albo nie.
Na to nałóż jeszcze abstrakt gry. Czasem po polsku niektórzy nie mogą zrozumieć gry, a jeszcze w obcym języku, z całym wachlarzem odrębnych abstraktów? Szczególnie
jeśli nie są graczami, coś co warto podkreślić. My mamy już we krwi szereg zachowań i intuicji związanych z grami, ale jak ktoś ich nie ma i do tego ma jeszcze operować obcym językiem...? Jak się tak na to popatrzy to łatwiej zrozumieć, że coś, co mnie i ciebie ekscytuje, dla kogoś innego wygląda jak praca (bez pewności, czy "zwróci się" w formie frajdy).
Dlatego warto zawsze głęboko przemyśleć, dla kogo kupuje się gry: dla siebie, czy dla możliwie najszerszego grona swoich współgraczy. Ta druga opcja będzie często przeważać na rzecz polskiej wersji językowej.