Zagrałem wreszcie w Runebounda partię solową i moje odczucia są jak najbardziej pozytywne. Właściwie, biorąc pod uwagę zerową interakcję z innymi graczami, wariant ten niczym się nie różni od rozgrywek z żywym przeciwnikiem. Co mi się podobało? Walka, przygoda, zakupy, rozwój postaci! Co jest przeciętne? Zasady ruchu i odpoczynku. Odpoczynek w dziczy jest rozwiązany nielogicznie, bo ranny bohater powinien łatwiej dojść do formy, zaszywając się w lesie, górach czy innym niezbyt dostępnym terenie. W Runeboundzie najlepsza i najskuteczniejsza jest zielona trawka
To mój jedyny, niewielki w sumie zarzut bo można wprowadzić zasadę, że bohater leczy 1 ranę za każdą ściankę, która
nie pasuje do terenu na którym odpoczywa (dziki symbol też nie leczy w tej sytuacji).
Mechanika gry bardzo ładnie trybi, przygoda jest odczuwalna, a walka emocjonująca. Twórcom gry udało się uzyskać kompromis między logiką zasad (i poziomem komplikacji), a dynamiką rozgrywki. Nabyłem w mieście Wyszczerbiony Topór i hajda na smoka! Oczywiście Margath mnie wyśmiał, ale brawurowa śmierć zapadła mi w pamięć!
W recenzji Wookiego padło określenie że Runebound to gra logistyczna i widzę, że jest to prawda. Gracz musi przemyśleć, co robić i gdzie iść, bo czas ucieka bardzo szybko i nie ma miejsca na bezcelowe wałęsanie się po planszy. Finał gry zbliża się ogromnymi krokami i jeśli gracz nie wykorzysta dobrze swojego czasu, to w walce z bossem niewiele zostanie z prowadzonej przez niego postaci. Od razu narzuciła mi się analogia do Mage Knighta, zresztą obie gry mają jeszcze jeden punkt wspólny - wolę w nie grać solo (no góra z 1 żywym graczem).
Dużym mankamentem może okazać się wspomniany wcześniej brak interakcji między postaciami, przez co gra w składzie 3-4 osobowym zapewne jest słabo uzasadniona, ale to muszą się wypowiedzieć ci, co w taki wariant grali.